Zamek podobno piękny i duży, my nic w nim ciekawego nie ujrzeliśmy, stwierdziliśmy, że chyba nie widzieli dużych zamków :)
zwiedziliśmy dokładnie całkowicie centrum miasteczka, odwiedziliśmy meczet Sharif Hussein Bin Ali, po zdjęciu butów weszliśmy do miejsca modlitwy, niektórzy leżeli z komórkami, niektórzy spali inni się modlili. Po chwili przebywania w tym klimatyzowanym miejscu zjawił się człowiek, który rozpoczął z nami rozmowę po angielsku. Przedstawił się, że jest imamem, spytał się, skąd jesteśmy, czy jesteśmy chrześcijanami, katolikami, potwierdziliśmy, był miły i przyjaźnie nastawiony, widać, że szanował nas za odmienną wiarę i poglądy. Powiedział nam również, że dzisiaj jest ostatni dzień ramadanu, miesięcznego postu obowiązującego wyznawców islamu. Przy wejściu zauważyliśmy kobietę z małym dzieckiem, która zaczęła pozować do zdjęć.
Ok 15:00 poszliśmy ok, 700 m od hotelu na dworzec autobusowy, zaczepił nas człowiek, że zawiezie nas do Wadi Musa za 7 dinarów, a bagaż 2 dinary, bus klimatyzowany, a więc poczekaliśmy, okazało się, że czekaliśmy ponad 1h, a w między czasie zebrał już kilka osób, a następnie pojechaliśmy zatankować mikrobus. Następnie wróciliśmy z powrotem do miejsca startu i bus marki Toyota został doładowany na maksa tak, aż wszystkie miejsca siedzące były zajęte, a w korytarzu leżały bagaże podróżujących. Gdy przyszło do płacenia okazało, że człowiek chce od nas 10 dinarów, ale stanowczo utrzymywaliśmy, że płacimy 9, tak jak rozmawialiśmy. Po chwili kłótni przystał na to i odpuścił. Ruszyliśmy autostradą dwupasmową w stroną Ma'an. Jak się okazało kierowca oczywiście klimatyzację wyłączył i tyle było, a pozostali zaczęli otwierać okna także, że wiało straszliwie. Po drodze w różnych wioskach wysiadali pasażerowie, aż w końcu bus się zatrzymał i poprosili nas łamaną angielszczyzną, że mamy zmianę na auto. A więc przecisnęliśmy się z naszymi walizkami do wyjścia i wpakowaliśmy się do Daewoo Nubiry. Nasze walizki ledwie zmieściły się do kufra. Po chwili wyruszyliśmy w kolejny etap podróży. Oczywiście auto nie miało klimatyzacji, a kierowca chłodził się otwartymi z przodu szybami, tak, że nas z tyłu prawie wywiewało, ale grzecznie poprosiliśmy, aby trochę przymknął okna. Po ok. 40 minutach dotarliśmy na miejsce, kierowca jeszcze po drodze zabrał jak się okazało swojego wujka. Mówił trochę po angielsku i w drodze karmił nas arabską muzyką. Po dojechaniu pod hotel zapytał, czy nic nie płacimy, ale odpowiedzieliśmy, że zapłaciliśmy już w Aqabie i poszliśmy. Po zalogowaniu się w hotelu i chwili odpoczynku po podróży. Sprawdziliśmy szczegóły informacyjne Petry oraz udaliśmy się na zasłużony obiad.
Owoce granatu rosnące przy drodze w miasteczku
Widok z górnej części miasta na Wadi Musa i Petrę o zachodzie słońca.
Zjedliśmy kurczaka po turecku i ok. 21 wróciliśmy do hotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz